Rodzić po ludzku...
Ile z Was spotkało się ze stwierdzeniem: "więcej nie rodzę!"? Sama należałam do tej części kobiet, która zaraz po porodzie zarzekała się, że nigdy więcej. Wyszło inaczej i za około 2 tygodnie ponownie zawitam na porodówkę - jeśli ktoś mnie przyjmie do szpitala. W chwili obecnej jadąc na ginekologiczną izbę przyjęć można dowiedzieć się, że przyjmują tylko pacjentki z zagrożeniem życia; na ginekologię i patologię ciąży przyjęć nie ma w ogóle. Ze skurczami odsyłają do innych szpitali (najbliższy 25km). Pielęgniarki i położne się rozchorowały, wszystkie. I to akurat teraz, kiedy Tymek szykuje się do wyjścia... Może być tak, że przyjdzie mi rodzić w innym szpitalu (prawdopodobnie w Kole) i na początku byłam zła. Czy te pielęgniarki nie mogą strajkować, kiedy ja sobie już urodzę? Ale teraz myślę, że może wcale nie będzie tak źle, szczególnie mając w pamięci to, co się działo na sali porodowej 3 lata temu...
Pomijam okres leżenia na patologii ciąży, gdzie przez cały dzień nie działo się nic, położne jedynie mierzyły mi ciśnienie 3 razy dziennie. W końcu, gdy zaczęła się akcja porodowa i trafiłam na porodówkę miało być już tylko gorzej, choć wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam.
Zaczęło się miło i niewinnie - bardzo miła Pani Położna powitała mnie i męża, pokazała salę, wytłumaczyła wszystko i podłączywszy KTG zniknęła ... Po około półtora godzinie zjawiła się Pani Doktor. Pierwsze, co od niej usłyszałam to : "mam nadzieję, że pani szybko urodzi, bo nie chce mi się dzisiaj pracować". Była sobota, godzina około 11 w południe. Chciałam spróbować urodzić bez oksytocyny, później musiałam prosić Panią Doktor, aby kroplówkę jednak podłączyła - jedna prośba nie wystarczyła... O godzinie 14 przebili pęcherz płodowy i podali jakiś lek, który nie pamiętam już jak się nazywał, w każdym razie po jego zażyciu 4 kolejnych godzin nie pamiętam. A mąż od 3 lat powtarza, że NIGDY nie opowie mi, co się wtedy działo. O 18 byłam na tyle świadoma, żeby podpisać papier, że zgadzam się na cesarskie cięcie. 18.09 pojawiła się Tosia - cała sina, bez płaczu i słowa pielęgniarki : "o Boże". Na szczęście chwilę później (która była dla mnie wiecznością) pielęgniarka dodała: "jaka ona jest do pani podobna" a Tośka zaczęła marudzić. W życiu nie cieszyłam się tak słysząc płacz dziecka.
Patrząc na poród z perspektywy czasu dochodzę do wniosku, że dużo gorzej być chyba nie może, a mam kilka znajomych, które świadomie wybierają poród w Kole, bo tam jest podobno lepiej. Może się o tym przekonam. Zobaczymy jak rozwinie się sytuacja w konińskim szpitalu i czy Tymek zechce zaczekać ;)
A Wy jakie macie doświadczenia, jak wspominacie poród?
Pierwszy poród masakra, drugi nawet ok
OdpowiedzUsuńU mnie pierwszy masakra, a i drugi nie zapowiada się na lepszy... :(
UsuńNie rodziłam do tej pory.
OdpowiedzUsuńW rodziłam w Wielkiej Brytanii, totalnie inna bajka, inne warunki i podejście.
OdpowiedzUsuńBez przesady. Może nie są warunki lux, ale nie wspominam tego jako jakąś masakrę :P Rodziłam w Warszawie
OdpowiedzUsuń